wtorek, 10 września 2013

only sometimes ...







Sometimes, you just need a break. in a beautiful place. alone. to figure everything out.

Miło do Was wrócić.
Niemalże wytrzymałam, bo zaglądałam parę razy podczas swojej ucieczki i tu i tam.
Chciałam jednak wiedzieć co się dzieje, aczkolwiek postanowiłam zostać jeszcze moment bez tego dobrobytu w swoim aparacie telefonicznym.
Jest mi z tym dobrze, no i bateria nie rozładowywuje się tak szybko, a i noce są zdecydowanie pełniejsze i dłuższe ;)
Póki co facebook, poczta na dużym szkle - jednak trochę przestrzeni swojej własnej chcę zachować, bo przez moment - a właściwie przez ostatni rok byłam na full time wirtualnie, a part time uprawiałam w realnym świecie.
Nie wiem jak długo potrwa to moje rozsądne spojrzenie na siebie z boku, ale będę się starała dotrzymać, albo chociaż dozować sobie to tak, by nie przedawkować.

Okazało się, że potrafiłam laptopa nie otworzyć cały dzień, że potrafiłam pracować przy kartkach papieru, z ołówkiem w ręku.
Odkryłam, że park smakuje dwa razy dziennie zdecydowanie bardziej aniżeli wcześniej, że zdjęcia robione spontanicznie, zatrzymuję w telefonie dla siebie - a nie pokazuję całemu światu wirtualnemu, ot takie banalne drobiazgi, ale dały mi wiele do myślenia.
Zdrowo się odżywiałam, zjadłam chyba z dwa kilogramy migdałów i z kilogram orzechów, maliny, porzeczki, jagody to podstawowe produkty w mojej lodówce ostatnio, nie znajdzie się nawet kawałek wędliny, mleko zastąpiła śmietanka do kawy, cukru nie ma już na dobre w moim domu i na to konto pojawiła się maszyna do kawy, prezent dla mnie za konsekwencję i chęć zmiany przyzwyczaień trzydziestosześcioletniego życia.
W kuchni rządzić zaczyna smart sokowirówka i bardzo praktyczny blender, gdzie z gotowymi jogurtami również zamierzam się pożeganać na zawsze!

Podczas tego ostatniego tygodnia udało mi się zrobić i nadgonić parę spraw, z których chyba jestem zadowolona - obecnie skupiłam się na składaniu swojej książki, czyli kartka do kartki, wklejanie archiwalych fotografii mojej bohaterki i bohaterów, drukowane przez moją własną drukarkę, czyli rzeczywiście niezła zabawa.
To fajne uczucie robić swoją książkę, tAką książkę!
Jest jeszcze sporo pracy przy niej, dlatego też ostatnio byłam zmuszona odmówić w kilku miejscach swojego udziału w wydarzeniach.
Z ciężkim sercem niestety, ale nie jestem w stanie zaangażować się w kolejną pomoc, w pomoc na taką skalę dla kolejnego małego dziecka, które podobnie jak Szymon Piętko walczy z paskudem w oku i również będzie leczone chemią w szpitalu w Londynie.
Otrzymałam również korespondencję z Chicago z You Can Be My Angel Foundation, niestety musiałam przeprosić i poprosić o zrozumienie.
Ja nie prowadzę własnej fundacji, jeszcze jej nie prowadzę - jestem osobą prywatną i obawiam się, że nie mogę nadużywać kontaktów, które są przy współpracy ze mną przy wielu innych projektach, nie mogę nadużywać ludzi - organizując co chwila jakieś zbiórki pieniężne.
To wszystko niestety musi mieć swój bieg, by miało swoją moc.
Niestety rozumiem też desperację rodziców tych dzieci, którzy walczą z całych sił o to, by ich rodzina odzyskała upragniony spokój.
Teraz nie mogę.
Muszę dzielić czas na te sprawy, których się podjęłam, a które w jakiś sposób zaniedbałam poprzez zangażowanie się w inne sprawy, to zrozumiałe.
Nie miałam wyrzutów sumienia, bo nawet nie zastanawiałam się wtedy dość długo, bo taka była sytuacja, która wymagała ode mnie reakcji i działania, podjęcia ryzyka, dlatego też teraz muszę do tych spraw wrócić i je doprowadzić do szcześliwego końca.
Szymon Piętko we środę będzie miał podaną trzecią i ostatnią dawkę chemii, udało się uzbierać pieniążki, by opłacić dalsze leczenie w Moorfields Eye Hospital, w którym też ostatnio byłam i to było bardzo pozytywne wrażenie.
Takich miejsc zdecydowanie brakuje u nas w kraju.
Kolorowych, dobrze wyposażonych.
Ucieszyła mnie fotografia Renaty i Moniki, którą dziś zobaczyłam na facebooku, a którą zrobiła Aneta.
Dziewczyny pojechały do Poznania na onkologię, by spotkać się z Renią, która jeszcze tydzień dzielnie znosić bedzie radioterapię.
Przysłała mi ostatnio zdjęcie swojej maski!
To jest niesamowite, jak bardzo pogodzona jest z tym co się dzieje w Jej życiu obecnie i z jakim dystansem umie spojrzeć na chorobę.
W weekend też udało mi się pogadać z Kasią -  mogłam dowiedzieć się jak wygląda sytuacja Marzeny Erm, która ma pieniądze na lek, a nie może go dostać, bo procedury...
Aż ciśnie się na usta czasem, by powiedzieć ''srury'', a nie procedury!
Dziś wchodząc na stronę Rakiji mogłam przeczytać, że i Marzena ląduje na szpitalnym łóżku w ciągu dwóch dni, udało się zatem wygrać bitwę z systemem.
Ewelina właśnie zaczyna pierwszą noc poza domem, do którego nie wróci przez najbliższe tygodnie.
Poszła dziś po swoje nowe życie, połowa września to będzie trudny moment, ale ja pójdę po te kasztany.
Dziś dotarła do mnie karta, a właściwie moje ID - prezentujące mnie jako dawcę szpiku w bazie danych DKMS, czyli patyczek zrobił swoje ;)
Jutro przegadam parę spraw z Renatą, popsioczymy na panów z kosiarkami i zaplanujemy może rejs po Tamizie.
To się musi udać!
I jak siebie znam - to się uda.
Za dwa dni wraca moja córka, bardzo się za Nią stęskniłam, mieszkanie powoli pachnie i czeka na Nią.
Przygotowałam też małą niespodziankę dla Niej na ostatnie dni wspólnego mieszkania, no i przed nami wyprawa do Ikei po wyposażenie pokoju studenckiego, zresztą mamuśka już zorganizowała co nie co, a najlepszy jest ...pacierz, jaki Jej wydrukowałam.
O tym opowiem w odpowiednim czasie fotografując Jej nowe domowe zacisze ;)

Kochani, gdziekolwiek jesteście, kimkolwiek jesteście - cieszę się, że bardzo się cieszycie, iż jestem ponownie.
Miłe są te Wasze maile, dziękuję :)
Uśmiechnięte d'dobry!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz