czwartek, 11 kwietnia 2013

Welcome to London !

Pominę już przygody zagwarantowane w stronę do PL, ale te zafundowane w stronę UK naprawdę pozostawiają wiele do życzenia.
Ścisk w samolocie, dzieciaków pełno, obok nas rodzina, młodzi rodzice z trójką dzieciaków, bliźniaki i nieco starszy chłopczyk.
I ok.
Wszyscy mają prawo być wszędzie, poniekąd.
Wśród pasażerów była pijana, żałosna kobieta.
W przypadku bliźniaków, było sympatycznie - bardzo radosne i pogodne dzieci, w ogóle ludzie jakoś tacy pogodni.
Natomiast w przypadku tamtej pani, musiałabym zacytować by móc oddać pełen obraz bełkotu alkoholowego.
Nie potrafię, wybaczcie.
Nie potrafię również zrozumieć, kto wpuścił w takim stanie tego człowieka na pokład.
Jakoś dolecieliśmy wszyscy.
Na Stanstead kolejne niespodzianki.
Obsługa lotniska ' dała ciała ', niesamowity karambol, który powstał w drodze do odprawy paszportowej, nie wyłączone ruchome schody, gdzie ludzie wpadali z tej taśmy na siebie, wózki dziecięce, walizki, torby ...

Za to wszystko płacimy, więc chyba też oczekujemy jakiejś jakości, wymagamy.
Stanie w korytarzu, jak w jakiejś tubie bez tlenu, duszno, każdy ściąga kurtkę, dzieciaki marudzą, płaczą.
Przeszliśmy i przez to, w drodze z lotniska do domu zastanawiałam się, czy to tylko ja zauważam, czy to tylko mnie przeszkadza, czy tylko mnie razi brak wyobraźni innych, niestety ja na głupotę reaguję natychmiast.
Tolerancja - tolerancją, ale na głupotę usprawiedliwienia nie ma.

W metrze swojskie widoki, ogromna, śliczna czarnoskóra kobieta w zimowym płaszczu i szaliku na głowie i w skórzanych sandałkach, gdzie widać pięknie umalowane na czerwono paznokcie, obok młoda Hinduska, która swoim strojem podkreśla, że jest kobietą w islamie, bardzo kolorowa zresztą, a obok niej meżczyzna, wciśnięty w dobrze skrojony garnitur, przypuszczam pracownik koorporacji, pochłoniety czytaniem prasy.
Moja córka zwróciła mi uwagę, że chyba za często jestem w kraju, bo się przyglądam im wszystkim, niemalże jak jakiś nowy emigrant.
A ja tylko syciłam oczy, w głowie zachodził proces trawienia wszystkich moich odkryć, spostrzeżeń w powoli dobiegającym do końca dniu :-)
Wtedy też pomyślałam, że dobrze mi  w Polsce, że kocham to miejsce, że zawsze to będzie mój dom, ale  mój dom to też to miejsce.
Ta wielokulturowość, tyle smaków.
Kocham Londyn.

Koty, przywitały nas tak radośnie, widać że wszyscy za sobą tęskniliśmy.
Było głaskanie, mruczenie, pogaduchy, karmienie.
Filipińczykom, którzy zaglądali do mieszkania pod naszą nieobecność smakowały Mamine wypieki, rogaliki z jabłkami, które upiekła wczoraj rano dla nas.
Porządek, zapach naszego mieszkania, to też jest cudowne.
Pałaszowałśmy słodkości zamiast kolacji, delektowałyśmy się zapachem i smakiem Sunshine Grey Twinings i  tęskniąc już za Biszkopcikiem, swoim polskim domem cieszyłyśmy się tym momentem w swoim angielskim domu.

Dziś rano, takie jak każde.
Oprócz szkoły, bo trwa jeszcze break świąteczny Ola pognała do pracy,bardzo ją lubi.
Ja czekam na panów od grzejników, będą wymieniać jeden z nich, wreszcie !
Pachnie kawą, pocztą mailową, składaniem słów.
Potem spacer, małe zakupy, jakieś warzywa i owoce, bo dom zaopatrzony w krajowe produkty :-)
Późnym popołudniem to odsłuchiwanie, przepisywanie, wracanie do wspomnień, czytanie ich.
Redagowanie zostawię na jutro, albo nawet na pojutrze.
Pogoda za oknem nas nie rozpieszcza, ponuro.
Trzymam fason, pogody ducha mi nie brakuje.
Uśmiechu na cały dzień !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz