poniedziałek, 26 maja 2014

Mama wie NAJlepiej!


Od rana zrobiło się refleksyjnie...
I to wcale nie przez deszcz. 
Dziś Dzień Matki. Kolejny.
Ile już jestem na "wygnaniu"? ;)
Dziesięć lat?
Tak, dziesięć.

Leżałam jeszcze w łóżku, przeglądałam facebooka w telefonie i natknęłam się na wpis Artura. Rzadko się zdarza, że mężczyźni umieją w taki sposób dzielić się z innymi swoimi uczuciami. I choć to znajomy z facebooka - bardzo lubię Artura. I  bardzo lubię Anię. I wszystko to, czym w taki sposób dzielą się z innymi. Piękni Ludzie! Niebawem będzie wreszcie okazja, by spotkać się i pośmiać z Nimi. Tutaj w Londynie. :)
I właśnie czytając ten wpis, oko zrobiło się wilgotne, a nos nostalgicznie zrobił się cieżki. Ile razy udało mi się zobaczyć Mamę podczas tych dziesięciu lat nieobecności w kraju?
We własnym domu?

Bilans niby nie wyszedł źle, biorąc pod uwagę fakt, że Mama mieszkała z nami w Londynie przez jakiś czas i to, że kiedyś byłam częściej w kraju, aniżeli jestem teraz. Zdarzało się, że raz na miesiąc wsiadałam w dużą maszynę fruwającą i leciałam do domu. Spontanicznie byłam gotowa tracić fortunę na bilety lotnicze.



Race for Life 2013r.

A dziś?
Mama regularnie bywa u nas, i wtedy jest RAJ. W mieszkaniu pachnie Jej kawą, śniadaniem, obiadem, kolacją. I pomimo, iż wtedy ja traktuje Ją jak wyjątkowego gościa, no bo do czego to doszło, by goście zmywali w moim mieszkaniu naczynia! ;)
Ona się przed tym bardzo broni i nakazuje mi wtedy "nie matkować" ;)
Czasem mam wrażenie, że zna Londyn lepiej ode mnie. Była w tylu miejscach, że ja przez dziesięć lat życia tutaj do nich jeszcze nie dotarłam. Dziwne, prawda?
W między czasie były kartki okolicznościowe, posyłanie bukietów drogą pocztową, telefony i ... mam wrażenie, że to wszystko to mało, wciąż za mało!
Są chwile, kiedy brakuje mi zwykłego tramwaju, w który wsiądę i podjadę do Niej na filiżankę herbaty. Tak, po prostu.
Czasem się boję o to, o co boją się wszyscy. Tak, zdarza się, że się boję. Przecież tak jak ja z każdym rokiem jestem starsza, tak i moja Mama jest. Jakie będzie te kolejne dziesięć lat? A może warto podjąć jakieś decyzje, wreszcie je podjąć? By być razem częściej, a nie tylko czasami.
Dziękuję mojej Mamie za to, że jest moim przyjacielem. Za to, że były i pewnie jeszcze będą chwile słabości, gdzie sięgałam po telefon i dzwoniłam w środku nocy. Mogę wtedy nic nie mówić, bo głos dławi się w gardle, ale Mama jest po drugiej stronie słuchawki i wie... Mama wie najlepiej!
Wczoraj też przeglądałam mój skarbiec, tyle laurek, tyle kartek, tyle dziecięcych słów od Oli... Dziś spędzamy większość dnia razem. Tylko my dwie. Idziemy wybierać dwa kółka. Mają być dobre i bezpieczne. Cztery kółka są, ale jest pragnienie tych dwóch. Dla zdrowotności! :)

Wszystkim MAMom życzę zdrowia. Potrzebujecie go. My potrzebujemy Was. :)

Przeczytajcie wpis Artura, na co dzień Prezesa Zarządu w Law&Partners Foundation, a dziś syna swojej Mamy.




"Skrywamy dopadający nas sentyment. Często. Najczęściej, gdy jedziemy w swoje strony. Mamy po trzydzieści, czterdzieści kilka lat. Czasami więcej. Gdzieś w drodze zwalniamy. W miejscach znanych z dzieciństwa. Dawnego. Tutaj nie ma Warszawy. Tutaj są One.

Jesteśmy z Warszawy. Część od zawsze. Część od lat. Wrośliśmy w to miasto. Czujemy się w nim dobrze. Czasami jest stres. Czasami jest normalnie.Jesteśmy różni. Jesteśmy tacy sami. Pędzimy przez ulice. Na kolejne spotkania. Z teczkami pełnymi biznesu. Musimy być zawodowi. Nie mamy czasu na ekscytacje. Opatrzył nam się Plac Trzech Krzyży. Śniadanie w Szpilce znormalniało. Ferrari na ulicy zabiera tylko jedno spojrzenie. Zarządzamy tu firmami. Jesteśmy pracownikami. Mamy szefów. Mamy swoje kancelarie. Pracują pod nami ludzie. Czasami setki.

Zawsze na nas czekają. Nigdy Im nas dość. Jedziemy do Nich. Chcemy tu po prostu pobyć. Odpocząć. Cieszyć się Nimi. Dać cieszyć się nami.

Nie potrafimy tu być dłużej. Nie potrafimy zostawić Warszawy. Naszych firm. Kancelarii. Banków. Szefów. Siedzimy, więc z nimi przy stole. Mamy je za plecami. Z ich problemami. Problemami Warszawy.

Mamy mają za plecami kuchnie. Pachnie w niej ciastem. W kącie wiruje dzieciństwo. Chcemy tu pobyć. Choć często już nie umiemy. Jesteśmy tu dla Nich. Choć jakaś część nas została w Warszawie.

Pierwsze godziny są relaksem. Poźniej włącza się tryb „powrót“. Mimo, że One chciałyby byśmy tu zostali na dłużej. Wyjechali po obiedzie. Może jutro po śniadaniu.

Warszawę mamy we krwi. Szklane biura. Wentylowane fotele. Pokazy. Zdalne zakupy. Szybkie windy. Tutaj tego nie ma. Tutaj jest ciasto. Fartuch. Kwiatki na parapecie. Miłość. Ich do nas. I nasza do Nich. Często trudna do pokazania. Jesteśmy przecież szefami. Zarządzamy firmami. Mamy swoje kancelarie. Pracują pod nami setki ludzi. Mamy problemy ze swoimi szefami. Mamy zdobyć niezdobyte. Czasami trudno być najpierw synami. Mamy tego nie mają. One zawsze są Mamami.

Mamy inne światy. Choć zawsze obiad tu smakuje lepiej. Lepiej niż ulubione sushi pod biurem. Tam umieramy bez klimatyzacji. Tutaj chcemy pochodzić boso. Tutaj nabieramy ochoty na umycie swojego samochodu. Gąbką, która pamięta nasz pierwszy.

Jesteśmy stąd. Od zawsze. Mimo, że wyrośliśmy już ze swoich pokojów. Czujemy się tutaj dobrze. Zawsze. Tutaj jest normalnie. Tutaj nie pędzimy przez ulice. Tutaj nie ma kolejnych spotkań. Tutaj nie potrzebujemy teczek pełnych biznesu. Często tylko tutaj się naprawdę ekscytujemy. Starym rowerem. Ławką sprzed lat. Śniadanie tutaj to normalność. Najlepsze naleśniki.

Tutaj są One. Jedyne. Ważniejsze od firm. Kancelarii. Banków. Tamtych setek ludzi. Pracowników. Szefów. Czasami nie potrafimy tego pokazać. Mimo, że chcemy być najpierw synami. Jeżeli nie mówimy tego, na co dzień, mówimy to dzisiaj: kochamy Was. Mamy zawsze Was."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz