sobota, 2 listopada 2013

Lemoniada i WYKRZYKNIK!


Jeśli dostaniesz od życia cytryny, zrób z nich lemoniadę.

Jakoś tak to ktoś powiedział.
Banalnie łatwe.
Czy na pewno?

Nie pisałam od paru dni, bo natłok spraw, przy których się ostatnio zatrzymywałam  nie pozwolił mi na nic więcej, a wczoraj po prostu cały dzień przeleżałam.
Z książką, z laptopem, z Wami po drugiej stronie klawiatury ;)
Kupiłam wielką chryzantemę w donicy z zamiarem postawienia jej na jednym z cmentarzy w Londynie i ... stoi u mnie na parapecie.
Nie pojechałam wczoraj nigdzie.
Odwołałam pare spotkań.
Jadłam w łóżku, właśnie piorę pościel.
Jeden dzień takiego barłogu wystarczy, dziś już to nie wchodzi w grę, a zapach tej chryzantemy pozwala przenosić mi się bardzo daleko ...

Miewam takie dni, rzadko na szczęście, ale zdarzają się.
W sumie to nie tak do końca ''zmarnowałam'' ten wczorajszy dzień - poznałam pewnego człowieka, który jest wdowcem.
Żona zmarła parę miesięcy temu, na raka.
Miała 36 lat.
Wspaniale się czyta również takie historie, zwłaszcza jeśli ktoś umie się nimi dzielić.
Bardzo mądry człowiek, cieszę się, że Go wczoraj spotkałam.
Tak po prostu - zupełnie jak przy grobie na cmentarzu w taki dzień spotyka się innych.
Po tym jak otrzymałam korespondencję od znajomej, przyjrzałam się sprawie - udało się porozmawiać z rodzicami kolejnego dziecka, które przylatuje na leczenie nowotworu oka do Londynu.
Udało się dodzwonić do kogoś z Moorfields Eye Hospital, udało to się ogarnąć na tyle, na ile pozwoliła obecna sytuacja sprawy.
Ogarniałam to między jedną grzanką z dżemem a drugą, między jednym słowem na klawaturze, a drugim.

Wczoraj układałam ten swój dzisiejszy wpis, układałam go w swojej głowie, ale emocje mi opadły - i dobrze, dlatego będzie on zdecydowanie łagodniejszy i milszy.
Przejrzałam kilka blogów prowadzonych przez rodziców dzieci chorych, weszłam na kilka stron, poczytałam głównie to co piszą między sobą rodzice, wspierając się przy tym wzajemnie.

Jestem przerażona!

Przerażona tym jak funkcjonują ci ludzie w obliczu dramatu, który ich dotyka.
Tak bardzo chcą ocalić swoje dziecko, często jego życie, że tracą logikę myślenia.
Działają często chaotycznie, w ciemno i na ślepo ufają w to co przeczytają w internecie, a potem nie są w stanie udźwignąć tego ciężaru i szukają w tym chaosie pomocy z zewnątrz.
Przeraża mnie też pewna manipulacja wśród tych wszystkich zrozpaczonych rodziców.
Bo ktoś tam powiedział, że tu jest najlepiej, najłatwiej.
Kupują bilet na samolot, nie mając jeszcze potwierdzenia wizyty w szpitalu - rozumiem, bo im szybciej kupisz ten bilet, tym zmniejszają się koszta całego przedsięwzięcia, ale to wszystko jest tak organizowane w takim chaosie, przecież nie wystarczy tylko tych ludzi głaskać po ręku i mówić, że będzie dobrze.
Trzeba racjonalnie podchodzić do sprawy, również do psychicznego wsparcia.
Jak to możliwe w ogóle, że pacjent zagraniczny, w prywatnym sektorze - płaci krocie za wizytę, a nie ma potwierdzenia tej wizyty na cztery dni przed.
Lekarze mają sekretarki, to nie są ich prywatne gabinety.
Nie w szpitalu.
Wczoraj przez słuchawkę telefoniczną usłyszałam od jednego z administratorów Moorfields Eye Hospital:
- It is too much Polish People!

Tym samym pan zaaplikował mi niezły wkurw, musiałam mu dać do zrozumienia co znaczy ''too much''.
Z drugiej strony tak sobie myślę, dlaczego ja muszę się tak we wszystko angażować?
Dlaczego?
Nigdy najprawdopodobniej nie poznam tych ludzi, Ich dzieci.
Ta pomoc ma dla bardzo ważne znaczenie, chce wiedzieć jakie, jeszcze nie znalazłam odpowiedzi, dlatego czasem tak mam, że muszę ''odchorować'' sprawy innych, w które się angażuję.
Chyba mam czasem do tego prawo?
Jestem silna, nawet bardzo - ale jeśli przez jeden tydzień, a właściwie przez pięć dni przez moje życie przewija się kobieta, której rak siada wszędzie - tak się już ten skurwysyn rozpanoszył, kilka innych u których powoli zaczyna się rozgaszczać, dwulatek - którego znam i pokochałam w pewnym sensie, który wciąż czeka na werdykt - czy oko ratujemy jeszcze jakoś, czy po prostu ratujemy Jego życie, przypadek męża dobrej znajomej, który walczy z nietypową białaczką limfoblastyczną, i ten mały dziesięciomiesięczny Brzdąc z nowotworem złośliwym oka, który przylatuje 6 listopada do Londynu - to jest to czasem ponad moje serce.

Poplątane to wszystko, emigranci często latają do kraju, bo nie ufają lokalnej służbie zdrowia - co uważam za całkowitą bzdurę, a Rodacy z kraju przylatują tutaj, często nie za swoje pieniądze - a uzbierane pod ogromną presją przez różne fundacje, organizacje, ludzi dobrej woli, o dobrym sercu.
Szczerze mówiąc tak to działa, że ci ludzie tutaj jak już przylatują i są - to są zostawieni sami sobie, nie ma tutaj ludzi którzy się nimi zajmują, koordynują sprawą, są takim łącznikiem między szpitalem, fundacją, a pacjentem.
Jestem zszokowana tym, że fundacje do których należą ci mali podopieczni nie kontaktują się w ogóle ze szpitalami poza granicami kraju, liczą jedynie na to, że ci ludzie sobie sami poradzą.
A ci radzą sobie tak jak potrafią, szukają i angażują w to innych.
Obecnie obserwuję pewną sytuację finansową jaka wyniknęła w związku z leczeniem Szymona Piętko w Great Ormond Hospital for Children - byłam tym przerażona, do teraz nie potrafię zrozumieć tego, dlaczego tak to tutaj działa.
Sprawa jest w toku, że tak się wyrażę.
Współczuje tym rodzicom, bo choroba dzieci to jedno, a gonitwa za środkami na rozwiązanie tej sprawy to drugie i jeśli na mecie powstaje pewnego rodzaju bałagan to jest to niezła huśtawka emocjonalna, i nie wiem ile liści człowiek zje by zadbać o siebie, tak to nie pomoże.

Wczoraj kolejny raz przeczytałam, że ktoś chciał się kontaktować z fundacją Rak'n'Roll Wygraj Życie, by ratować swoje dziecko.
Ludzie, jeśli to czytacie - zatrzymajcie się przy tym fragmencie, proszę.


!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

PATKA jest wolontariuszem fundacji Rak'n'Roll i mieszka w Londynie, nie w kraju. 

Fundacja ma swoję siedzibę w Warszawie i wśród swoich podopiecznych ma w większości kobiety zmagające się z chorobą nowotworową, jest kilku Panów owszem - ale wśród podopiecznych NIE MA kilkumiesięcznych dzieci. 
Rak ma kilka twarzy, niestety często potrafi przybrać maskę i tu ma nad nami przewagę! 
Więcej rozwagi i trzeźwości umysłu - poczytajcie o tym, czym zajmuje się fundacja Rak'n'Roll, w której ja dzielę się swoją energią z innymi, a dopiero potem siadajcie do korespondencji. 
JA jeśli się angażuję w sprawy związane z jakąkolwiek pomocą komukolwiek i jeśli nie dotyczą one fundacji R'n'R - to JEST TO MOJA WŁASNA INICJATYWA. 
Dobra wola i chęć pomocy, jeśli pozwala mi na to czas i moje obowiązki, wynikajce ze zwyczajnego życia. 
To wszystko.

Chciałabym by dotarło do Was to, że ja czasem pomimo swojego ogromnego serca i zrozumienia dla każdego - mam też ręce związane.
Próbuję, bo taki mam charakter i to mi wolno, ale są sprawy na które nie mam wpływu.
Nie zatrzymam tego świata, przepraszam.
Zastanówcie się też proszę nad tym, co mi podrzucacie w moje skrzynki mailowe, zastanówcie się - czy właśnie nie marnuje w pewnym sensie swojego czasu, poświęcając na te maile uwagę, gdyż w tym czasie właśnie ktoś może potrzebować autentycznie mojej pomocy i zaangażowania.

WARTO w pierwszym impulsie poczytać, dowiedzieć się, uzupełnić wiedzę na temat każdego miejsca, do którego chcecie się udać po pomoc, nie działać na ślepo - i czekać aż ktoś rzuci koło ratunkowe.
Na moim profilu na facebooku nie znajdziecie w każdym wpisie linków proszących o pieniądze na dzieciaki.
Dlaczego?
Dlatego iż nie mogę pozwolić na to, by moi znajomi, ci prawdziwi, ale też ci wirtualni, często współpracownicy przestali reagować na to, co się dzieje.
Po prostu.
To bardzo proste.
To nie chodzi o to, by ludzi zniechęcić, by od ludzi jedynie oczekiwać.
Są inne alternatywy, warto ich szukać, zmuszać w pewnym sensie pracowników fundacji do których należą Wasze dzieci do konstruktywnego działania, a nie do przepychania sprawy o jedną aplikację wyżej, bądź niżej, to nie chodzi jedynie o prowadzenie profilu fundacji na portalu społecznościowym - a kasa sama ma się zbierać, nie o to chodzi.
Dorośli jesteście, zatem w obliczu właśnych kataklizmów pomyślcie nad kubkiem zielonej herbaty - jaką drogą warto pojść, by dotrzeć do celu.
Czy człowiek, który całe życie stroni od Pana Boga, a wierzy jedynie przy okazji - powinien iść do kościoła z puszką i prosić o to wsparcie?
Patka pewnych rzeczy nie zrobi!
Często łamie swoje zasady, zwłaszcza wtedy kiedy sytuacja ode mnie tego wymaga, wtedy ja sama biorę za nie odpowiedzialność, ale pewne sprawy są nie do ruszenia, po prostu.
Dlatego warto szukać innych alternatyw.

Wczoraj oprócz tego, iż myślałam o swoich Bliskich, którzy odeszli, o ludziach którzy wciąż odchodzą, którzy inspirują innych swoim odejściem - nie miałam łatwego dnia, bo jest coraz więcej tych orzechów do rozłupania.
Nie gniewajcie się na mnie, jeśli moja pomoc ograniczy się jedynie do rozmowy telefonicznej, korespondencji, wymiany informacji.
Fizycznie nie jestem w stanie poznać połowy świata i brać czynny udział we wszytkim.
Dziś przyjeżdzają kolorowe lalki mojej Mamci, będzie ich sporo i to jest moja niezła radocha, to taka moja odskocznia od tego całego trudu i wysiłku.
Wracam jakkolwiek do Was, w poniedziałek.

I z niecierpliwością czekam na książkę, którą kupiła dla mnie Aneta - ''CESARZ WSZECH CHORÓB''.
Nie moge się już jej doczekać, powinna być ze mną już niebawem.

Pogody ducha życzę, u mnie świeci słońce, Magda Prokopowicz obchodziłaby dziś kolejne urodziny, dlatego też zostawię Wam te trzy Jej słowa.

Skorzystajcie z nich mądrze!







4 komentarze:

  1. Serce Twe napisalo, oby jak najwiecej innych serc to przeczytalo. Trwaj Paciejko!

    OdpowiedzUsuń
  2. nie można całego świata naprawić

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Dziewczyny za wsparcie :-)
    Fajnie, że czytacie!
    Kula dla Was, łapcie :-)
    Patka

    OdpowiedzUsuń
  4. Siły na działanie życzę!!
    I pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń